Instynkt samozachowawczy gatunku, być może. Ślepy pęd zakodowany w genach, możliwe. Gra hormonów, kto wie. Ale przede wszystkim. miłość do własnych dzieci, to główna siła sprawcza naszych poczynań. To dlatego wypruwamy z siebie żyły w codziennym trudzie żeby nasze dziecko, dzieci miały wszystko. To dlatego wyprawka szkolna ważniejsza od tapetowania pokoju. To dlatego dżinsy córki ważniejsze niż pustki w naszej szafie. To dlatego też na koniec pstrykamy w każdej chwili i momencie dziesiątki fotek: dziecko, w kołysce, dziecko obok kołyski , dziecko pod kołyską, dziecko na stojąco i leżąco, uśmiechnięte i płaczące, zadowolone i marudzące, szczęśliwe i smutne, z nami i bez nas. W każdej chwili w każdym momencie. I co…? I dobrze! Tak ma być! Bo trzeba robić zdjęcia dzieci, w końcu to dokumenty naszej radości, naszego szczęścia. Czy trzeba czegoś więcej? A potem mamy zajęcie na długie dziesięciolecia. Katalogowanie, układanie opisywanie dziesiątków i setek albumów ze zdjęciami dzieci. Okazuje się bowiem, że akurat fotografie dzieci są formą konserwacji szczęścia. Bez względu na odległość czasową sięgnięcie po album ze zdjęciami naszych dzieci ma nieodmiennie taki sam skutek, budzi w nas radość. Na zdrowie!
Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]