Trzy tygodnie temu postanowiłam wybrać się do Krakowa. Ponieważ ciągle studiuję i nie mam zbyt wielu pieniędzy na zbytki, od razu wiedziałam, że zatrzymam się w hostelu. Wstukałam w wyszukiwarkę hasło: hostel Krakow i znalazłam kilka miejsc, które naprawdę mi się spodobały. I to do tego stopnia, że nie wiedziałam, które wybrać. Po długich deliberacjach zdecydowałam się na mały hostel pomiędzy Rynkiem Głównym a Kazimierzem. Miejsce wydało mi się bardzo przytulne i w nikłym stopniu narażone na obecność brytyjskich uczestników wypadów kawalerskich. Radosnych tych chłopców, postanowiłam zdecydowanie unikać. Na miejsce dotarłam w czwartek po południu i od razu okazało się, że mam dużo szczęścia, bowiem w czwartek hostel gotuje obiad dla swoich gości (właściwe ze względu na porę, była to kolacja). Wcześniej, wszyscy, którzy mieli ochotę, poszli z Maćkiem kucharzem-recepcjonistą na Kleparz po niezbędne produkty (my, czyli goście nie płaciliśmy za nic). W menu był barszcz czerwony i risotto z porami i grzybami leśnymi. Zaraz po powrocie z targu zabraliśmy się do gotowania, tzn. głównie Maciek się zabrał, choć i niektórzy z nas trochę pomagali. Zwłaszcza Inga, dziewczyna z Niemiec, bardzo zadomowiona w hostelu. Zdaje się, że mieszka już tu trzeci miesiąc. Jedzenie było pyszne! Szybko wszystko zniknęło w żołądkach jedenastu uczestników kolacji. A po kolacji Eleen i Tom z Irlandii wyjęli akordeon i jeszcze jeden instrument, którego nazwy nie pamiętam, a który jest podobny do naszej mandoliny, tyle ze mniejszy i bardziej płaski i zaczęła się nauka irlandzkich tańców. Wprawdzie, co chwile myliłam krok, i kilka razy dotkliwie deptałam mych tanecznych partnerów, jednak było świetnie. Bawiliśmy się do rana (prawie), co miało ten opłakany skutek, że nie poszłam na połowę konferencji, na którą przyjechałam do Krakowa. Mam wyrzuty sumienia i rwę włosy z głowy,…ale za tydzień znowu przyjeżdżam. Maćku i Ingo, mam nadzieję, że znowu was tam spotkam.
Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]